W niniejszym wpisie znajdziecie odpowiedź na pytania:
- Jak tanio dotrzeć z Polski do Gruzji?
- Co to jest WizzDiscount Club i czy warto pozwolić sobie na jego zakup?
- Jak dostać się z lotniska w Kutaisi do Tbilisi?
- Jak dotrzeć pociągiem z Tbilisi do Erywania?
- Jak poruszać się po Tblilisi i Erywaniu?
- Jak tanio dotrzeć z Erywania do Iranu?
Podróż do Gruzji
W swoim życiu już wiele razy odwiedzałem Armenię. Podróże do tego kraju z sąsiedniej Gruzji, czy to marszrutką, czy pociągiem mam już za sobą. To jednak, że piszę o Gruzji, czy Armenii we wpisie dotyczącym Iranu, nie jest jednak przypadkiem, bowiem właśnie tu zaczynam swą podróż.
Pierwszym punktem jest lądowanie w Kutaisi – do tego miasta dolecicie z kilku lotnisk w Polsce linią WizzAir za przysłowiowe grosze. Mój bilet w dwie strony z Warszawy kosztował… 98 zł. Wystarczy „czaić się” na promocje, dość często WizzAir ogłasza wyprzedaże, czy też zniżki, np. 20% na dane trasy. Jeśli podróżujecie często, warto pomyśleć o zakupie członkostwa w tzw. Wizz Discount Club. Kosztuje ono 29,99 € na rok, przy maksymalnie dwóch podróżujących osobach lub 69,99 € przy maksymalnie sześciu. Wtedy przez cały rok podróżujemy z co najmniej 20% zniżką względem podstawowej taryfy. Czy warto? Jeśli podróżujecie częściej niż 2 razy do roku – na pewno jest to opcja, która szybko się zwraca.
Lotnisko w Kutaisi nie jest duże, zaraz po lądowaniu, sprawnie przechodzę kontrolę graniczną – do Gruzji wjedziecie na dowód osobisty (to opcja szczególnie przydatna dla osób, których paszporty pękają już od pieczątek) – należy jednak pamiętać, że Armenia, czy Iran nie dają już takich możliwości – do Armenii wjedziemy z paszportem, do Iranu potrzebna jest wiza (informację o tym znajdziecie tutaj: Jak najprościej zdobyć wizę do Iranu w 2022 roku). Zaraz po kontroli migracyjnej i przejściu hali bagażowej (która nie interesuje za bardzo – ograniczenia linii lotniczych pozwalają zabrać tylko mały bagaż podręczny o wymiarach plecaka), warto pomyśleć o zakupie karty SIM – może się przydać nawet jeśli planujemy spędzić w Gruzji tylko kilka godzin, chociażby po to, by zamówić taksówkę (Bolta, Yandex Taxi). W głównej hali lotniska znajdują się boxy firm telekomunikacyjnych. Ja wybrałem Silknet (dawniej GeoCell), bowiem tutaj najtańszym kosztem, otrzymuję nielimitowany internet na krótki czas. Zakup karty Silknet to wydatek ok. 7 lari (10 zł) – dostępne pakiety często się zmieniają, więc nie będę ich tutaj opisywał. Nie bójcie się, Wasza kieszeń nie ucierpi – internet w Gruzji jest tani.
Pierwsze chwile w Tbilisi i problem z noclegiem
Z lotniska w Kutaisi dostaję się do Tbilisi autobusem firmy GeorgianBus. Bilet kosztuje 20 lari (30 zł) i można kupić go z wyprzedzeniem korzystając ze strony internetowej. Rozkład jest dostosowany do lotów, jeśli Wasz lot się opóźnia, nie obawiajcie się, autobus poczeka. GeorgianBus odjeżdża spod głównej hali lotniska, po drodze zatrzymują się na stacji benzynowej, by można było skorzystać z toalety, czy zrobić pierwsze gruzińskie zakupy. Ja zawsze kupuję tradycyjną gruzińską lemoniadę – Natakhtari – najlepsza jest o smaku gruszkowym! Podróż do Tbilisi trwa ok. 4h, autobus zatrzymuje się na przystanku przy Skwerze Wolności w Tbilisi (Tavisuplebis Moedani). Z racji tego, że mój samolot wylądował o 22.00 i jest już noc, gdy docieram do Tbilisi, dokonuję szybkich zakupów w czynnym 24h SPAR oraz zamawiam Bolta do miejsca noclegu i tutaj czeka mnie pierwsza przygoda, bowiem na miejscu dowiaduję się, że nastąpił błąd i mój pokój (a także wszystkie inne), jest już zajęty… Nie zdarzyło się to jednak pierwszy raz – proszę o hasło do WiFi i szybko rezerwuję kolejny nocleg w obiekcie oddalonym o 600 m, w którym – na szczęście – jest całodobowa recepcja. Niczym nie zniechęcony, po krótkim spacerze i w towarzystwie kolejnej butelki Natakhtari, trafiam na miejsce. Drzwi otwarte, recepcja pusta, jest dzwonek – ok – dzwonię raz, drugi, trzeci, dziesiąty… Niestety nikt się nie zjawia. Lekko poddenerwowany chwytam za telefon i wybieram numer wyświetlający się w Bookingu – zaczyna dzwonić stojący przede mną telefon… Aha… Zapowiada się bardzo ciekawie! Gdy zaczynam pukać do drzwi znajdujących się za recepcją (przypuszczając, że obsługa po prostu śpi), zaczynam się już bardzo denerwować – powoli dobiega 5.00. Zdesperowany zauważam otwartą szafkę z kluczami do pokoi, resztę możecie sobie dopisać 🙂 Chciałbym zobaczyć minę recepcjonistki, która rano odczytała moją napisaną odręcznie notatkę zostawioną na biurku. Następnego ranka, oczywiście należycie uregulowałem zaległą opłatę, a cała sytuacja dała obojgu – mi i recepcjonistce – dużo śmiechu.
Tbilisi w czasach COVID-19
Kolejny dzień zaczynam od śniadania w mojej ulubionej knajpce znajdującej się na bulwarze Kote Afkhazi. Myślę, że bez problemu ją znajdziecie 🙂 Skoro jestem w Gruzji – obowiązkowo zamawiam chaczapuri (chinkali zostawiam sobie na obiad!). Pożywne śniadanie zmusza mnie do spalenia kilku kalorii, więc funduję sobie spacer główną arterią Tbilisi – ulicą Rustaveli, z nadzieją, że po drodze znajdę punkt wykonujący badania PCR w kierunku koronawirusa (negatywny wynik testu jest mi potrzebny do wjazdu do Iranu). Nie było to trudne zadanie, po chwili spotykam „nagabywaczkę” sprzedającą lokalne wycieczki i pytam o swoją potrzebę, po czym zostaję odprowadzony pod samo laboratorium. Testy COVID-19 są w Gruzji tanie, a w centrum stolicy jest bardzo wiele laboratoriów. Za test PCR z wynikiem do 12h zapłacicie ok. 60 lari (80 zł), test antygenowy z wynikiem do 20 min to natomiast ok. 30 lari (40 zł). Mówi się, że podróżowanie w czasach COVID-19 nie jest łatwe… Nic bardziej mylnego, jak to się mówi – patyk w nos i jedziesz dalej 🙂
Warto tu wspomnieć, że w miejscach publicznych, w restauracjach i barach, często – choć nie jest to regułą – pyta się o szczepienie, wystarczy okazać kod QR z Unijnego Certyfikatu COVID i wchodzimy bez problemu.
Abanotubani – dzielnica higieny i siarki
Po centrum Tbilisi najłatwiej poruszać się pieszo, jeśli nie znasz języka i nie jesteś w stanie płynnie ogarnąć komunikacji publicznej (a ta jest także w Tbilisi dość dobrze rozwinięta) – to dobrą opcją na transport jest też BOLT – ceny nie nadwyrężą budżetu, a z racji tego, że należną kwotę znamy z góry, mamy pewność, że nie zostaniemy oszukani.
Kolejnym punktem na mojej trasie jest Abanotubani – starożytnej dzielnicy słynącej z łaźni siarkowych. W łaźniach znajdziemy różnego rodzaju źródła z wodą siarkową, z resztą już od samego wejścia w okolice Abanotubani poczujemy charakterystyczny zapach „zgnitych jaj” – tak właśnie pachnie siarka 🙂 Spokojnie, bardzo szybko idzie się przyzwyczaić, poza tym – czego nie robi się dla zdrowia! Do wyboru mamy łaźnie prywatne – te należy rezerwować z wyprzedzeniem i są one odpowiednio droższe. Ja natomiast podróżując w pojedynkę, zawsze wybieram łaźnie publiczne (a szczególnie tę jedną). Wam również je serdecznie polecam, to unikatowe doznanie kulturowe, a można również poćwiczyć swój rosyjski, komunikując się z miejscowymi i kąpiąc się w ciepłej wodzie lub siedząc w saunie, poznać ich poglądy.
Cudowne odprężenie, ulga dla ciała, tym bardziej, że czeka mnie jeszcze długa podróż. To właśnie dlatego nie wyobrażam sobie wizyty w Tbilisi bez seansu w łaźniach!
Barev dzez! – Witamy w Armenii!
Po obiedzie (tym razem chinkali!), udaję się na dworzec kolejowy w Tbilisi, by kupić bilety na nocny pociąg do Erywania. Koszt tej przyjemności zależy od klasy, którą wybierzemy. W Gruzji, podobnie jak w wielu wschodnich krajach mamy do wyboru trzy klasy podróży – plackartnyi, kupieiny (coupe) oraz lux. Plackartnyi to wagon, w którym znajdują się otwarte przedziały z łóżkami. W jednym przedziale mamy 6 łóżek – po dwa piętrowe ustawione przy oknie oraz dwa kolejne naprzeciw – w korytarzu. Kupieiny oferuje nam przedział z dwoma łóżkami piętrowymi, lecz zamykany. W klasie lux, w zamykanym przedziale mamy natomiast do dyspozycji dwa łóżka pojedyncze (czyli to taki mały pokój hotelowy). Ja zawsze wybieram najtańszą opcję, bo nawet ona w porównaniu do tego, co w ramach nocnych kursów oferuje PKP, wydaje się luksusowa. Poza tym – tu znów można skupić się zarówno na wzbogacaniu języka, jak i poznawaniu kultury. Bilet plackartnyi kosztuje 72,15 lari – jest droższy niż trwająca krócej i za dnia podróż minibusem, jednak tu mamy w cenie przede wszystkim nocleg.
Po zakupie biletu mam wystarczająco czasu, by odwiedzić pobliski targ, który rozciąga się wzdłuż ulic po jego lewej stronie. Można tam znaleźć wszystko – ubrania, książki, elektronikę – sky is the limit!
Połączenie Tbilisi z Erywaniem obsługują koleje armeńskie, a raczej… rosyjskie, bowiem te pierwsze zostały w całości wykupione przez RŻD – państwowe koleje rosyjskie. Pociągi są mega wygodne i nowoczesne, znajduje się w nich dystrybutor z wodą do picia, kilka toalet, a nawet prysznic! Pociąg odjeżdża z Tbilisi o 20:20. Po drodze zatrzymuje się w Sadakhlo, Ayrum, Vanadzor, Gyumri i Amavir, jednak ja większości z tych przystanków nie pamiętam, bowiem tuż po przejeździe granicy Sadakhlo – Bagratashen (dojeżdżamy do niej ok. 22:00) zwyczajnie idę spać, by rano obudzić się już w Erywaniu, do którego pociąg dojeżdża punktualnie o 6:55.
Podróż do Iranu
Przy podziemiach dworca w Erywaniu znajduje się stacja metra, a przy niej wiele budek z przekąskami. Tam więc kupuję szybkie śniadanie, a następnie udaję się do głównego dworca autobusowego (Kilikia), z którego rozpocznę dalszą podróż do celu. Transport publiczny w Erywaniu jest równie dobrze zorganizowany, co w Tbilisi. Przejazd kosztuje 100 dram (85 groszy). Dla ułatwienia sprawy polecam jednak Yandex Taxi. W Armenii nie działa ani Uber ani Bolt, jego miejsce zajmuje natomiast gigant z rynku rosyjskiego – Yandex. Tu również cenę przejazdu znamy z góry, więc nie ma możliwości oszustwa.
Dworzec Kilikia stanowi niejako podróż w czasie, oprócz osobowych Ład, zobaczymy tam także wciąż będące w użytku popularne „Ogórki”. Warto wejść także do hali dworca, która swoim kształtem i wystrojem przypomina o minionych już dla nas czasach, gdy autobusy PKS dojeżdżały do prawie każdej wioski w naszym kraju.
Zdając sobie sprawę, że kolejny ciepły posiłek zjem dopiero za kilkanaście godzin, uradowany faktem, że agencja sprzedająca bilety na autobusy do Iranu otwiera się dopiero o 10.00 (i jednocześnie zestresowany faktem, że autobus do Tabriz odjeżdża już o 11.00!) udaję się do pobliskiego baru, gdzie można kupić pszenne przekąski, a także kebaba.
Bilet do Tabriz kosztuje 15 000 dram. Autobus rejsowy kończy swój bieg w Teheranie, więc miłośnicy ekstremów, za właściwie niewielką dopłatą, mogą zdecydować się na całą – trwającą ok. 26h podróż do samej stolicy. Autobusy są bardzo wygodne, z lewej strony znajduje się jeden rząd siedzeń, z prawej dwa, jest dużo miejsca, nawet dla tak wysokiej osoby jak ja (mam 195 cm wzrostu) – poza tym fotele rozkładają się do pozycji półleżącej i mają wysuwane podnóżki. O 11.00 rozpoczynam podróż do Tabriz – ta z założenia powinna trwać ok. 18h. Niestety już na początku, sam nie wiem dlaczego, autobus generuje półgodzinne opóźnienie. Potem jest już tylko gorzej. Czeka nas długa, biegnąca wśród gór trasa. Niestety dość często robimy przystanki, jak się później okazuje z powodu problemów technicznych ze skrzynią biegów. Do granicy z Iranem docieramy dopiero ok. północy – znacznie później niż założono, dlatego że większość trasy pokonujemy z zawrotną prędkością – ok. 30 km/h. Na szczęście w autobusie znajduję irańskiego nauczyciela języka angielskiego, czas szybko mija na konwersacji. Pyta o Polskę, o poziom życia tutaj, o politykę… Po chwili, słuchając tego, w jaki sposób opisuję mu kraj, zaczyna chwalić nasz rząd za dobromyślność i troskę o obywateli… To pierwsze poważne zderzenie z występującymi między nami różnicami kulturowymi. Warto przypomnieć, że od lat 70tych ubiegłego wieku, po rewolucji, która obaliła monarchię, Iran rządzony jest przez religijną świtę i panuje w nim prawo szariatu. Późniejsze rozmowy z Irańczykami pokazują, że nie można myśleć o tym kraju, tak prostolinijnie, jakby to na początku mogło się wydawać.
Postój na granicy trwa ok. 1,5h – wszyscy pasażerowie muszą wysiąść i zabrać swoje bagaże, które po obu stronach granicy są prześwietlane. Najpierw przechodzimy kontrolę armeńską. Ta – wyjazdowa, jest nieco łatwiejsza. Następnie pieszo przechodzimy mostem przez rzekę, gdzie witają nas neony w kolorach irańskiej flagi. Tutaj jest nieco bardziej tłoczno – jeden pogranicznik obsługuje ruch z obu stron. Gdy przychodzi moja kolej, kładę na biurku paszport oraz wydrukowaną wizę, ten zaczyna wpisywać coś do komputera, jeden, drugi, trzeci raz… I zaczyna się wściekać, po czym odkłada mój paszport na bok i prosi abym zaczekał obok. Trochę się przeraziłem, tym bardziej, że wiele nasłuchałem się wcześniej o problemach przy wjeździe do Iranu dla osób, które mają w swoich paszportach stempelki z Izraela, czy Stanów Zjednoczonych (które, czego sam doświadczyłem okazały się mitem!). Podczas gdy wszyscy pasażerowie zostali już obsłużeni, ja wciąż czekam na swoją kolej. Z pomocą przychodzi mój nauczyciel, który wracając z autobusu, w końcu wytłumaczył mi, że coś zadziało się z systemem wizowym i mojej nie można odnaleźć w systemie. Jak się później okazało, chodziło o zapis mojego imienia i nazwiska w farsi, wprowadzony do tego systemu przez ambasadę, na szczęście przy wspólnych wysiłkach moich, nauczyciela i pogranicznika udaje nam się w końcu odtworzyć zapis moich danych w alfabecie arabskim. Uradowany nie mniej niż ja pogranicznik zadaje w końcu kluczowe pytanie: „Czy mogę wbić Ci pieczątkę, na wypadek, gdybyś przy wyjeździe miał podobne problemy?”. Ja – kolekcjoner pieczątek – od razu odpowiadam, że zdecydowanie tak! Cieszę się na ten fakt, bowiem Iran od dawna nie stempluje już europejskich paszportów, z uwagi na potencjalne problemy z wjazdem do Izraela, a także co najważniejsze – automatycznym przekreśleniem możliwości skorzystania z amerykańskiego programu bezwizowego (Visa Waiver Program). Mnie on nie interesuje, bowiem po wizycie w Korei Północnej i tak jestem już dożywotnio skazany na konieczność wyrabiania raz na 10 lat tradycyjnej amerykańskiej promesy wizowej. Tak oto, w jednym paszporcie mam, znajdujące się prawie obok siebie pieczątki z Iranu, Izraela i Stanów Zjednoczonych, co jest chyba wystarczającym dowodem na panujące powszechnie mity, jakoby wjazd do jednego kraju miał mocno utrudniać wjazd do innego.
Pomimo sprawnego prześwietlenia mojego plecaka oraz braku zarzutów wobec potencjalnego wwozu alkoholu (pamiętajmy, że Iran to państwo religijne, a ja widziałem jak wcześniej innym pasażerom szczegółowo sprawdzano wszelkie butelki, czy słoiki pod zawartość alkoholu), przygoda z moim paszportem generuje kolejne opóźnienie. Na granicy podstawiono nam jednak nowy autobus. Stan dróg w Iranie jest też o wiele lepszy niż w Armenii. Około 4.00 docieramy wreszcie do Tabriz, po drodze, z pomocą nauczyciela udaje mi się jeszcze przekonać współpasażerów do podjęcia ryzyka i wymiany 40 euro na lokalną walutę – co powinno mi starczyć na taksówkę do hotelu oraz jakiś początek w nowym kraju. Iran, z uwagi na sankcje, znajduje się poza międzynarodowym systemem bankowym. Pomimo rozpowszechnienia standardu płatności kartami (terminale posiadają nawet drobni handlarze uliczni), my – obywatele świata – nie możemy ani zapłacić kartą, ani wybrać pieniędzy z bankomatu. Mało tego każda ilość obcej waluty znajdującej się w obiegu musi być rejestrowana, więc wymieniając pieniądze na ulicy, popełniamy przestępstwo! Wybierając się do Iranu pamiętajcie więc, by wziąć ze sobą odpowiednią ilość gotówki. I niech to, broń nas Allachu, nie będą dolary, lecz euro, czy funty brytyjskie.
Podsumowanie finansowe:
- Bilety lotnicze na trasie Warszawa-Kutaisi – 98 zł w dwie strony
- Bilet na autobus z lotniska w Kutaisi do Tbilisi – 20 lari ~ 30 zł w jedną stronę
- Bilet na pociąg z Tbilisi do Erywania w 3. klasie – 72,15 lari ~ 110 zł w jedną stronę
- Bilet na autobus z Erywania do Tabriz – 15 000 AMD ~ 140 zł w jedną stronę
- SUMA: 378 zł
Zasady wjazdu związane z COVID-19 (na dzień 22.02.2022):
- Do Gruzji wjedziemy drogą lotniczą okazując Unijny Certyfikat COVID (po pełnym cyklu szczepień).
- Do Gruzji wjedziemy drogą lądową z Armenii okazując Unijny Certyfikat COVID (po pełnym cyklu szczepień) oraz dodatkowo negatywny wynik testu RT-PCR nie starszy niż 72h.
- Do Armenii wjedziemy drogą lądową z Gruzji okazując Unijny Certyfikat COVID (po pełnym cyklu szczepień).
- Do Iranu wjedziemy drogą lądową z Armenii okazując Unijny Certyfikat COVID (po pełnym cyklu szczepień) oraz dodatkowo negatywny wynik testu RT-PCR nie starszy niż 72h.
Pamiętajcie o zgłoszeniu swojej podróży w systemie Odyseusz prowadzonym przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych: https://odyseusz.msz.gov.pl/
[ obrazek wyróżniający: Górzysty krajobraz widziany z autobusu relacji Erywań – Tabriz / źródło własne ]
Artykuł ten był bardzo pomocny! Bardzo interesowałem się podróżą do Iranu, ale zawsze myślałem, że jest to kraj drogi w podróży. Dzięki temu artykułowi dowiedziałem się, że jest możliwość taniego dotarcia do Iranu za 400 złotych. Teraz czuję się zainspirowany, aby odwiedzić ten piękny kraj. Dziękuję autorowi za te cenne informacje i zachęcam innych do przeczytania tego artykułu, jeśli również chcą podróżować tanio.
Ten artykuł jest niesamowicie interesujący i pomocny! Bardzo podoba mi się, że autor przedstawia konkretne informacje dotyczące tanich opcji podróżowania do Iranu. Przydatne wskazówki dotyczące tanich lotów i rozpoczynania podróży z innego kraju są naprawdę cenne. Dodatkowo, podanie przykładów atrakcji turystycznych i informacji praktycznych, takich jak wymagane dokumenty, jest bardzo pomocne dla przyszłych podróżników. Dzięki temu artykułowi mam wrażenie, że podróżowanie do Iranu staje się bardziej dostępne i przystępne dla osób o niższym budżecie. Polecam przeczytać ten artykuł wszystkim zainteresowanym podróżowaniem do Iranu!